Wierszyk bezsensowny

 

Czterech panów z San Francisco co dolarów mają moc
przyjechało łódką z gwizdkiem otuloną w szkocki koc.

Zatrzymali się w sypialni i poduszkę mi ukradli,
wyrzucili mnie z bawialni i na dywan wszyscy padli,

potem siedli, ciasto zjedli i rozmowę tocząc w krąg
wyrównali meble heblem kiedy kręcąc się jak bąk

zaśpiewali o tytanach i o mocnych świstach z rana
o robocie i o kocie i o nauk swych przedmiocie.

Oni pili i palili i bawili świetnie się
ja siedziałem i płakałem bo po wódce brzuch mnie rwie.

 

Wolność

 

Kawa na stacji benzynowej.

Gdzieś. Bez pośpiechu. Bez celu.

Drzewa się szamoczą w pierwszej letniej ulewie.