Panna Zen bierze górę
Mojemu przyjacielowi ze skłonnością
do wymyślnych dowcipów
Yi Qing - to takie proste! Trzy monety,
rzucasz sześć razy, wychodzi ci (jeśli liczyć reszkę za dwa punkty
a orła za trzy) w każdym rzucie suma 6, 7, 8 lub 9. Wedle tego rozrysowujesz
heksagram - rysunek sześciu linii - poczynając od linii dolnej.
Jeden rzut trójką monet to jedna linia. Gdy otrzymujesz sześć
lub osiem to linia przerywana, siedem lub dziewięć - ciągła.
Gdy masz sześć lub dziewięć, czyli same reszki lub same orły, masz
linie zmienne. Sześć zamienia się w siedem, dziewięć w osiem. Zmienna
powoduje zmianę heksagramu, tego rysunku sześciu linii, w inny heksagram.
Znajdujesz oba, czytasz przypisy i gotowe. A przynajmniej tak
wydawało mi się na początku. Rozwiązanie zagadki powoduje konieczność
rozwiązania następnej zagadki. Pudełko z niespodzianką w postaci
następnego pudełka. Ruska lalka, którą otwierasz i znajdujesz
następną lalkę - tyle, że tutaj każde następne pudełko jest coraz
większe. Niemożliwe? Dlaczego? Jeśli wydostajesz się z leja,
przestrzeń wokół ciebie rozszerza się. Zawsze podejrzewałam
że używanie Yi może wydostać człowieka z pułapki. Jest to jedyna
metoda wróżebna która wskazuje najlepszą drogę do
wyjścia z kłopotów. Tyle, że nie brałam tego tak dosłownie,
czy też tak dobitnie. Dawniej, w moim czasie niewinności, wróżyłam
sobie od czasu do czasu, godziłam się z własnym brakiem rozumienia
wróżby i odkładałam Yi na półkę. Na ogół,
jak to zwykle bywa z młodymi kobietami, pytałam o sprawy osobiste.
Nic dobrego dla mnie Yi nie miał. Powtarzał w kółko heksagram
28, historię kogoś, kto trwa sam i nie boi się trzymać samotnie:
"Symbol drzew ukrytych pod wodami jeziora tworzy Nadmiar. Człowiek
szlachetny w związku z tym stoi samotnie i niczego się nie obawia
i oddala się od świata bez żalu". Tak było, dopóki
nie zaczęły się sny. Nie, mylę się. Najpierw nauczyłam się wpadać
w zen. Zen był dobry. Zen był niebezpieczny. Zen był kluczem
do wielu drzwi. Jedne z nich prowadziły do Miasta Smoków,
które w dzieciństwie śniło mi się tak często, że pisałam
o nim opowiadania. Znowu otworzyło dla mnie gościnnie swoje ulice.
Mieszkały w nim smoki, wyglądające jak ludzie. Życzliwi, spokojni
ludzie, próbujący mnie czegoś nauczyć. Znowu furkotałam w
nim jak świeca na wietrze. Tyle, że mnie tam wcale nie było. Jak
to w zenie. Gubisz swoje ja. Sny były łatwiejsze. Budziłam
się z nich o drugiej nad ranem, słysząc dzwonek do drzwi, a może
budzik, a serce tłukło mi się tak, jakby chciało odfrunąć. Jakieś
miasto. Ulica. Krawężnik pod stopami. Podjeżdżająca taksówka.
Mężczyzna, który zachowywał się jak moje odbicie w lustrze.
A może ja byłam jego odbiciem w lustrze? Wybuch złocistego światła,
gdy mnie zauważał. Własny lęk, gdy mnie zauważał. Lęk wyrzucał mnie
z powrotem do mojego łóżka w mieszkaniu na Ursynowie.
Czasem byliśmy dziećmi. Czasem prowadził mnie, dorosłą, przez ulice
tamtego miasta, sam nadal dziewięcioletni, choć wiedziałam, że jest
dorosły. To znowu, tak samo dorosły jak ja, tłumaczył mi coś dobitnie,
coś opowiadał, uśmiechając się tym uśmiechem, który roztapiał
mi serce. Albo nie zauważał mnie wcale, jak w tym śnie, gdy jadł
śniadanie, czytając gazetę i siedząc w dokładnie tej samej pozycji,
co ja. Podjadałam mu z talerza, a on wcale na to nie reagował.
Jak miałam rozwiązać zagadkę własnych snów? Czy śniło mi
się istniejące miejsce? Czy śnił mi się istniejący mężczyzna?.
Logika nie mogła mi pomóc. Sięgnęłam więc po Yi Qing.
- Kim on jest? - zapytałam - owocem mojej wyobraźni, czy kimś rzeczywiście
istniejącym? - "Żuraw nawołuje z ukrycia swoje młode: "mam
kubek wina!" "A ja napiję się z tobą!" odpowiadają.
Jej młode dają jej odpowiedź z głębi serca" - odpowiedział
Yi drugą linią Wewnętrznej Szczerości. - Czy go spotkam?
"Człowiek skromny jest rozpoznany" - odpowiedział heksagramem
piętnastym, opowiadającym o wypełniającym się z czasem przeznaczeniu.
Kiedyś tam, pomyślałam gorzko, pewnie że spotkam. W snach. Czy jest
sposób, by się nie obudzić? - "Zdejmij kajdany z
umysłu" poradził mi pierwszą linią heksagramu opowiadającego
o stosunku mistrza i ucznia. Ożywiłam się. - Chcesz powiedzieć,
że spotkam go na jawie? "Alienacja". Jaka znowu
alienacja? Historia dwóch sióstr, które są
pod jednym dachem, ale się nie zgadzają. Co to ma do rzeczy?
Rzuciłam znowu monety. "Wzajemny wpływ". Obraz jeziora
na szczycie góry. Umysł szlachetnego człowieka jest gotowy
do przyjęcia zdania innych. Oderwałam się siłą od wróżby
i poszłam spać. Przed zaśnięciem rysowałam na ścianie drzwi.
Czy, jeśli w nie uwierzę, otworzą się? Znów obudził mnie
dzwonek do drzwi. Tym razem był prawdziwy. Zaciskając mocno powieki,
wymacałam włącznik nocnej lampki. Policzyłam do trzech - dobra metoda,
gdy nie chcesz mrugać jak sowa - i już miałam wstać, gdy okazało
się, że nie jestem w łóżku sama. Mężczyzna ze snu. Na pół
siedział i patrzył na mnie ze zdziwieniem. Wstając, mruknęłam do
niego "śpij, ja otworzę" i gdy zrozumiałam, jaki idiotyzm
udało mi się wygłosić, obejrzałam się na łóżko. Oczywiście,
nikogo tam nie było. Za drzwiami czekał zdenerwowany potopem sąsiad
z dołu. Moja pralka znowu nawaliła. Zbierając wodę z podłogi usiłowałam
sobie przypomnieć każdy, nawet najmniejszy szczegół mojego
hipnagogu, czy jak tam się taka przebudzeniowa halucynacja nazywa.
Ale czemu był taki zdziwiony? I czemu ja nie zdziwiłam się wcale?
Czym mogłaby się zdumieć halucynacja? Zapaliłam światło w jadalni
i wróciłam do monet. - Widziałam go na jawie - poinformowałam
Yi - był zdziwiony. Dlaczego? Monety wskazały na "Nagłe
spotkanie" i "Alienację". - Nic nie rozumiem
- powiedziałam, i już miałam wrócić do łóżka, gdy
wpadłam na pomysł całkiem nowy. - Kim jest? - zapytałam - opisz
mi go. Wyszła mi Medytacja, linia czwarta: "Uspokaja swój
tułów" i Wędrowiec. - Ktoś, kto medytuje i wędruje?
Wędruje bo medytuje? Jak ja? Rzuciłam monety znowu. Trzeci rzut
mi nie wyszedł - moneta spadła na podłogę i za nic nie mogłam jej
znaleźć. W trakcie tych poszukiwań przyszło mi coś do głowy, coś
okropnego i wspaniałego zarazem. - Czy to ty? - zapytałam, czując
się niezwykle głupio. "Niebo i Ziemia łączą się. Obraz
Pokoju". Czy chciał mi powiedzieć, że się dogadaliśmy?
Nie, nie wierzyłam, że Yi nagle stał się człowiekiem. Moja podświadomość,
która wykreowała sobie ideał, coś, co Jung nazwałby moim
animusem, postanowiła po prostu pohulać sobie na całego. Jedyne,
co zapamiętałam z następnych trzech godzin, to wielokrotne rysowanie
mapy Europy, potem Polski i pukanie w miejsce, gdzie powinna być
Warszawa. Rano poziewując okropnie i wstydząc się jeszcze bardziej,
zupełnie jakbym tej nocy piła wódkę w podejrzanym towarzystwie,
z kawą parującą w filiżance, weszłam do jadalni, tonącej w zarysowanej
heksagramami kartkach. Mój "niewidzialny przyjaciel".
Coś było w nim takiego, coś, co tkwiło mi w umyśle tuż, tuż, jakby
na czubku języka. Sięgając po cukiernicę zawadziłam rękawem o półkę
niżej i na podłogę wypadły mi chińskie opowiadania o lisach.
Boże! Już wiedziałam. Mój przyjaciel z dzieciństwa wyglądał
na Azjatę. Chińczyka. Pięknego tak, jak bywają piękni tylko aktorzy
z Hong Kongu. Albo jak ludzie - lisy z moich ukochanych bajek. Lisy,
które czasem zakochują się w ludziach, czasem robią im kawały,
a czasem uwodzą z zimną krwią i zostawiają ofiarę, by umarła z miłości.
Coś na pograniczu elfów i inkubów/sukkubów.
Zagadka się rozwiązała. Nigdy nikogo nie było. Moja podświadomość
pożyczyła sobie historyjkę z tej książki. Wiedziałam o Tarocie
i jego ciemnych stronach. Istniało niebezpieczeństwo, że to coś,
co wydaje się partnerem w rozmowie, weźmie górę nad niedoświadczonym
adeptem, zmusi go do układania kart znowu i znowu, oderwie go od
rodziny, pracy i innych zainteresowań. Pozornie niewinny Yi Qing
okazał się takim samym potworem jak Tarot. Nie mogłam tego zrozumieć.
Ten Yi, o którym Konfucjusz twierdził, że jest jak dobra
żona? Że jest godny zaufania? Byłam przerażona. Nie chciałam
już wróżyć. Jednak Yi ciągnął mnie jak rybę na haczyku, szarpiąc
za splot słoneczny. Wieczorem, chcąc nie chcąc, poddałam się.
"Krew znika i lęk ustępuje. Zawdzięcza się to szczerości"
- Heksagram "Małe przeważa". Z tego wyszedł mi heksagram
"Niebo". Nie wiedziałam o co chodzi z tym "Niebem".
Początek? Na pewno "Małe przeważa" mówiło o czymś,
co powinno się zdarzyć niedługo. Krótkie oczekiwanie?
Na co? Myśląc o tym, położyłam się spać. Pod powiekami ptak - może
żuraw - bił skrzydłami tak szybko, że światło, w kierunku którego
zmierzał, błyskało jak stroboskop. Potem widziałam własne nogi w
dżinsach, siedziałam na krześle, jakaś kobieta w sukience w kwiaty
ładowała mi się na kolana. Obudziłam się tak nagle, jakbym spadła
z wysokości. Gdy złapałam oddech, zdałam sobie sprawę że we śnie
- tym śnie - byłam mężczyzną. Następnego dnia unikałam Yi jak
ognia. Chyba byłam zazdrosna, choć było to takie bezsensowne. Wieczorem
wpadł do mnie jeden z przyjaciół. Zasiedzieliśmy się do późna.
Zeszłam z nim na parking, zobaczyć jego nowy samochód. No
i zobaczyłam. Ktoś metodycznie pastwił się nad pojazdem gdy siedział
u mnie. Drzwi były powgniatane jak młotem. Nie wiadomo czemu
poczułam się winna. To było idiotyczne. Idiotyczny zbieg okoliczności.
Jednak w domu na wszelki wypadek powiedziałam w przestrzeń:
- Jak tak dobrze wiesz, że ktoś u mnie jest, to powinieneś wiedzieć,
że to nie jest mój chłopak, ty idioto! Wyobraźnia podsunęła
mi obraz wstydliwego, lecz agresywnego Quasimodo. - Zamierzasz
pilnować mojej cnoty!? - zapytałam przestrzeń złośliwie. - Nieistniejący
facet płoszący ewentualnych r
ywali - dodałam pogardliwie i musiałam
się roześmiać. Zdecydowałam dać mu szansę na tłumaczenie. Jedyne,
co uzyskałam, to "nie wychodzi poza drzwi i to jest złe".
Po kilku dodatkowych rzutach zrozumiałam, że chce żebym wyszła z
mieszkania. Wyszłam niedaleko. Z okna w korytarzu miałam dobry
widok na ulicę. Pod latarnią zatrzymał się właśnie samochód.
Ktoś niewysoki i czarnowłosy wysiadł z niego, przyjrzał się jakiejś
dużej płachcie, zapewne mapie, a potem podniósł wzrok. Zobaczył
mnie. Wstrzymałam oddech. Przez chwilę tak przyglądaliśmy się sobie.
Potem zwinął mapę, wsiadł i odjechał. Z oburzenia nie byłam w stanie
nawet myśleć. - Rzeczywiście - natrząsałam się - wielkie mi
co! Jakiś Azjata zabłądził i ty mnie wysyłasz, żebym go sobie obejrzała!
Dość tego! Czyżby informował mnie, że "zbłądził"?
Poszłam spać z postanowieniem zerwania z Yi jakichkolwiek kontaktów.
Najwyraźniej sobie tego nie życzył. Mój nieistniejący kochanek
we śnie urzędował w moim mieszkaniu jak we własnym. Czasem mnie
dotykał i wtedy słodycz rozrywała mi serce. Wytrzymałam tak
dwa tygodnie. Zaczęłam się nawet przyzwyczajać do napadów
płaczu każdego ranka. Wreszcie się poddałam. Wzięłam monety
do ręki i powiedziałam w przestrzeń: - Czego ode mnie chcesz?
Przecież robisz mi krzywdę. - "Spotyka swego pana i są
razem przez dziesięć dni. Nie ma błędu". - Chcesz mi udowodnić,
że istniejesz? - upewniłam się. - "Wewnętrzna prawda".
Zastanawiałam się nad tym jeszcze wieczorem. Koleżanka wpadła do
mnie i przyniosła mi kasetę z widokami Hongkongu. - Masz - powiedziała
- ty lubisz chińszczyznę. Miasto wydawało mi się znajome. Bardzo
znajome. Informację, że nazwa dzielnicy Kowloon oznacza "dziewięć
smoków" przyjęłam tak spokojnie, jakbym właśnie na nią
czekała. Moje Miasto Smoków. Spodziewałam się tego, chociaż
wcale się nie spodziewałam, jeśli tak wolno powiedzieć. Historię
o cesarzu - dziecku, który utopił się, by dołączyć do ośmiu
smoków - ośmiu wzgórz Kowloon i powiększyć ich liczbę
do dziewięciu, zupełnie jakbym znała wcześniej. Jakby mi ją ktoś
już opowiedział. Przeraziłam się. Czyżby po Hongkongu oprowadzał
mnie duch cesarza? Więc nigdy go nie spotkam na jawie. Płakałam
przez kilka dni. Nie chciałam już wróżyć. Po prostu siedziałam
całymi dniami w fotelu i kiwałam się jak dziecko z chorobą sierocą.
Trzeciej nocy śniło mi się, że stoję gdzieś, gdzie ludzie przechodzą
tam i z powrotem. Daleko za nimi majaczyły bariery w żółte
i czarne pasy. Siedział na ogrodowym krześle, tyłem do mnie, wsparty
łokciem o plastykowy biały stół. Na stole stał papierowy
kubek z herbatą. Widziałam sznurek z papierkiem, zwisający z kubka.
Rozmawiający z nim mężczyzna, zwrócony twarzą do mnie, zobaczył
mnie, przerwał i wskazał mnie ruchem brody. Mężczyzna siedzący
tyłem poderwał się i płynnym ruchem obrócił. Przeraziła mnie
jego szybkość i wrzuciło mnie do łóżka. Siedziałam, łapiąc
oddech i zastanawiając się, jak przestać śnić. Nienawidziłam tych
nie spełniających się snów. Tych nie spełniających się przepowiedni.
Ten oszust. Mój wróg. Yi Qing. W tydzień później,
wracając z pracy, wpadłam do chińskiej restauracji - sklepu pod
Dworcem Centralnym. Tym razem zamiast właściciela był tam ktoś,
na kogo, nie wiadomo dlaczego, za nic nie mogłam spojrzeć. Był to
niewysoki mężczyzna, ale, gdy tak stałam przed nim, spuszczając
wzrok na dzielącą nas ladę, miałam wrażenie, że jest wielki jak
góra. I równie spokojny. Płynęło od niego coś jeszcze
- stanowczość? Cierpliwość? Człowiek - góra. Uciekłam
stamtąd tak szybko, jak tylko wypadało. Następnego dnia linka
szarpiąca mnie w splocie słonecznym ściągnęła mnie jak trzepoczącą
rybę z powrotem do restauracji. Rozpromienił się na mój
widok. Posadził mnie przy jednym z białych, plastikowych stolików,
na ogrodowym krzesełku, drugie wziął sobie i usiadł tak blisko mnie,
że jeszcze trochę i wylądowałby mi na kolanach. Miałam wrażenie,
że za chwilę poklepie mnie po głowie. Skądś znałam ten uśmiech.
Skądś znałam te ręce. Śmiał się w niewłaściwych momentach - niewłaściwych
ze względu na to, co mówiłam, ale całkowicie właściwych,
biorąc pod uwagę to, co myślałam. Nie przywiązywałam do tego wagi.
Delektowałam się uczuciem, którego nigdy, z wyjątkiem snów,
nie zaznałam. Nagle przestałam być sama. Gdy wziął moją dłoń w swoją,
poczułam się tak jakbym sama trzymała się za rękę. Czułam się trzymana
i czułam się trzymająca. Podniosłam wzrok. Jego oczy wiedziały.
Wiedziały wszystko. Wiedziały, co myślę. Nic dziwnego, że się tak
radośnie uśmiechał. Chciałam zapytać, jak się nazywa, ale mnie
ubiegł. - Jestem Yuen, Victor Yuen. Jestem z Hongkongu - powiedział.
- Yuen? - zapytałam radośnie - tak jak dynastia Yuen? - Tak
- powiedział, przyglądając mi się przenikliwie - tak jak dynastia
cesarzy. Ale przyjaciele mówią do mnie "Kid".
|